Zwierzę w sieci
Pewien naczelny niemieckiej gazety posiadał szmergla na tle trzech elementów, które koniecznie musiały się znaleźć w każdym numerze pisma. Jeżeli na łamach nie było dziecka, pięknej kobiety oraz zwierzaka – wydawca wpadał w niczym nie hamowany szał, bo uważał że te trzy sprawy są nad wyraz medialne czyli lubiane przez czytelników. Lekturę każdego numeru zaczynał od bilansu: dziewczyna (blondynka) – jest , zwierzę (goryl) – jest , dziecko… Nie ma dziecka. Przerażony zespół tłumaczy, że – owszem – jest. – Gdzie? – ryczy wściekły szef. Tutaj – pokazuje palcem najodważniejszy redaktor. Na zdjęciu niemowlak słodko drzemał w objęciach goryla. Mimo iż w czasach owego naczelnego internetu jeszcze nie było, można postać tę uznać za prekursora sieciowego szaleństwa ze zwierzętami.
Ponieważ internet jest środkiem masowego przekazu (co przyznają nawet prawnicy, którzy długo bronili się przed wydaniem takiej opinii), zaś – jak wykazano powyżej – zwierzak jest medialny, nic dziwnego, że czworonożni, pierzaści i kudłaci na dobre zadomowili się w sieci. Już na etapie hardware’u mamy więc gryzonia: mysz podłączaną do jednostki centralnej. Software? Co kto chce – pełno wszędzie jakichś robaków, a nawet koni (trojańskich), legalne oprogramowanie też nie jest gorsze, bo reprezentuje je Koala Player. W każdym adresie poczty elektronicznej rozgościła się (pośrodku) małpa. Rosjanie ową małpę nazywają psem, Niemcy i Duńczycy – świńskim ogonem, Włosi – ślimakiem. Skandynawom znak @ kojarzy się z kotem: Szwedzi mają więc kocią stopę, a Finowie – koci ogon. Wyłamali się Czesi nazywający małpę zavinaćem, który po polsku oznacza rolmopsa, choć przecież rolmops na swój sposób też jest zwierzęciem, choć – prawdę powiedziawszy – martwym.
Żarty jednak się kończą, gdy zerkniemy do internetu: bliscy jesteśmy sytuacji, w której żaden szanujący się pies nie będzie mógł spokojnie funkcjonować bez własnej witryny. Od biedy może być profil w serwisie społecznościowym. Najgorsze są koty, co szczególnie dobrze widać w serwisach filmowych. Człowiek może zrobić najwspanialszy film świata, wypieścić kadr światłem, niuansami montażowymi zaćmić horyzont – wszystko to na nic, bo oglądalnością pobije go pierwszy lepszy futrzak spadający z szafy. Co z tego, że kamera krzywo ustawiona, cóż że się trzęsie, nieważny kolor, rozdzielczość i nasycenie barw. Kot spada i ma potem głupią minę – tylko to się liczy. Dobrze, gdy futrzak jest agresywny i potrafi przepędzić ze swojego otoczenia psa, koguta albo i krokodyla (bo też taki jeden jest). Na dobrą sprawę kot jednakowoż nie musi robić nic, medialny będzie tak, czy inaczej – zgodnie z zasadą opracowaną przez Leonarda da Vinci a mówiącą, że każdy, nawet najmarniejszy kot jest dziełem sztuki.
Fenomen internetowego kota staje się jeszcze bardziej zdumiewający, gdy zajrzymy do serwisów społecznościowych. Pochylone nad jednostką kocią jednostki ludzkie zapominają o wzajemnych waśniach i sporach, tysiącami lat trwających konfliktach i zachwycają się miauczącym obiektem. Czasem pojawia się prowokator, który złośliwie pyta Irańczyka, jak można publicznie chwalić kota made in USA. W końcu USA to szatan, w dodatku wielki. Irańczyk wzrusza wirtualnymi ramionami i odchodzi spokojnie podziwiać koty z Izraela. Niewykluczone, że w najbliższym czasie pokojową nagrodę Nobla otrzyma jakiś sierściuch, choć zjawiska powszechnej miłości do kota racjonalnymi metodami wytłumaczyć się nie da. Do kociego zjawiska dodać należy wszystkie psy, które coś potrafią (na przykład wejść do lodówki), konie które wszystko rozumieją, myszy potrafiące wspiąć się na oponę ciężarówki i w zasadzie każdego braciszka mniejszego, którego tylko ktoś zechciał uwiecznić kamerą lub aparatem.
Oddzielnym rozdziałem jest działalność na rzecz zwierząt. Dopiero za sprawą globalnej sieci ruch adopcyjny zaczął się na dobre. Przytuliskom wszelkiej maści łatwiej teraz zebrać karmę, opał na zimę czy zwykłe pieniądze. Wzrosła świadomość posiadania zwierzaka, wiedza na jego temat i tak zwane działania społeczne. Tak – nie ma żadnych wątpliwości: zwierzęta są medialne, a w internecie widać to najlepiej, nawet w kocim memie o piąteczku. Poglądem tym przejmujemy się tak bardzo, że z uporem osła, pokazując przy tym lwi pazur warczymy na siebie w sprawach całkiem ludzkich. Ale to przecież takie dyskusje psu na budę.