Język polski jest pełen barwnych wyrażeń i niewątpliwie jednym z nich są „Kocopoły„. Choć na pierwszy rzut ucha mogłoby wydawać się, że ich definicja przywoła coś związanego z kotami – to w rzeczywistości byłby to niezły… Kocopoł.
Według definicji „Kocopoły” to nic innego jak; dyrdymały, idiotyzmy, wypowiedzi niemające sensu. Jednak nie dajcie się zwieść – to nie są tylko zwykłe bzdury. One nie tylko mijają się z prawdą, ale tańczą wokół niej w koronkowych pantofelkach absurdu.
Kocopolimy, więc jesteśmy?
Bez Kocopołów nie byłoby Kocopolenia, które można napotkać wszędzie – w rozmowach przy rodzinnym stole, w komentarzach, czy na kawie z przyjaciółką. W gruncie rzeczy to akt odwagi – mówienie czegoś, co kompletnie nie ma sensu, z pełnym przekonaniem, że jednak ma.
Kocopolenie ma w sobie też coś terapeutycznego. Jest trochę jak werbalna joga, pozwala wypuścić z siebie wszystko, co siedzi w głowie. A czasem to właśnie wtedy, wśród tych najdziwniejszych myśli trafia się perełka.
Dlaczego kochamy kocopoły?
Bo są jak przyprawa do nawet najnudniejszej, najbardziej nijakiej rozmowy – nie stanowią jej sedna, ale bez nich bywa nudno. Świat bez nich byłby zbyt poprawny, zbyt poważny i choć mogą brzmieć jak coś, czego powinniśmy unikać, to nie bójmy się ich całkowicie – bo nie oszukujmy się, każdemu z nas zdarza się je pleść, nawet jeśli się do tego nie przyznaje. A przecież czasem trzeba rzucić absurdem w środek rozmowy i zobaczyć co się stanie.
Ważne tylko, by robić to z klasą. I najlepiej – nie za często w pracy 😉