Fircyk – dawna wersja okrytego złą sławą współczesnego narcyza

Wszedł do salonu z gracją pawia kroczącego po aksamicie – pan Ludomir Fircykowski, znany w towarzystwie z tego, że potrafi zawiązać kokardę u trzewika z większym namaszczeniem niż niejeden zakonnik składa śluby.

Jego peruka była pudrowana nie mniej starannie niż ciasto francuskie na dworski bankiet, a koronkowe mankiety – ach, te mankiety! – falowały przy każdym jego geście, jakby pozdrawiały zgromadzone damy. Na sobie miał surdut koloru dojrzałej wiśni, haftowany w złote liście lauru, a na palcu błyszczał sygnet, który – wedle miejskich plotek – służył bardziej do pozowania niż do podpisywania czegokolwiek znaczącego. Fircyk nie pracował – co byłoby wszakże niewybaczalne dla człowieka o tak delikatnym sumieniu i manikiurze – ale za to całym sobą oddawał się najtrudniejszemu rzemiosłu świata: bywaniu.

Słowo „fircyk” to ciekawe i nieco archaiczne określenie, które kiedyś było powszechnie używane w języku polskim, zwłaszcza w XVIII i XIX wieku. Pochodzi ono z języka niemieckiego — najprawdopodobniej od słowa „Fritz”, będącego zdrobnieniem imienia Friedrich (czyli Fryderyk), które z czasem nabrało znaczenia potocznego.

Fircyk to mężczyzna przesadnie dbający o swój wygląd zewnętrzny, elegancik, modniś, kokiet, często także próżny i nieco zniewieściały.

W dzisiejszym języku polskim można by go porównać do współczesnych określeń takich jak: modniś, pozer, bananowy chłopczyk, czy nawet influencer modowy – choć z dawną nutką ironii i dezaprobaty.

Słowo weszło do polszczyzny najprawdopodobniej w XVIII wieku i było związane z obyczajami dworskimi oraz kulturą szlachecką. W tamtych czasach modne było przyswajanie wzorców z Francji i Niemiec. Fircyk był typowym przedstawicielem wyższych sfer lub aspirującym mieszczaninem, który: nosił perukę, ubierał się według najnowszych trendów, używał perfum i snuł się po salonach, interesował się głównie modą i flirtowaniem.