G jak Gibraltar

  • Piłeś alkohol!
  • Nie piłem.
  • Powiedz „Gibraltar”.
  • No dobrze, piłem.

To słowo niezwykłe, bo potrafi pełnić rolę alkomatu i niewiele innych słówek potrafi z nim konkurować. Może jeszcze Trafalgar, może Colargol, ale nawet im do Gibraltaru długa droga. Gibraltar dziwny jest nie tylko za sprawą swego brzmienia, ale i z bardzo wielu innych powodów. Niby wymówić trudno, ale znaleźć – niespotykanie łatwo. Nawet z kosmosu wyraźnie widać miejsce, gdzie Europa styka się z Afryką zamykając basen Morza Śródziemnego.

Dla starożytnych miejsce to wyznaczało koniec znanego świata, na mapach pisali więc „non plus ultra” – dalej nie ma nic, ani kroku do przodu, bo stoimy w obliczu niezbadanych przestrzeni. Granicę znanego świata – dzisiejszy Gibraltar – nazywali Słupami Heraklesa, bo faktycznie, słupy tam były i stoją do dziś. Słup pierwszy to Skała Gibraltarska wznosząca się na wysokość 426 metrów nad poziom wody, druga góra nazywa się Dżabal Musa i mierzy sobie 851 metrów. Jedna z epickich prac Herkulesa polegała na uprowadzeniu stada krów należącego do potwora o imieniu Gerion. Podczas ucieczki heros miał rozchylić gigantyczną górę (generując słupy) i stworzyć w ten sposób ujście Morza Śródziemnego. Geologia ma na temat powstania Skały Gibraltarskiej nieco odmienne zdanie i twierdzi, iż ta jurajska góra wapienna powstała w wyniku wypiętrzenia jakieś 55 milionów lat temu – po zderzeniu afrykańskiej płyty tektonicznej z europejską płytą tektoniczną.

Nie tłumaczy to – rzecz jasna – dziwacznie brzmiącej nazwy, bo w poszukiwaniu brzmienia musimy udać się do świata arabskiego. Gibraltar to Dżebel al Tarik, czyli Góra Tarika. Na swoją górę Tarik ibn Zijad zasłużył bez wątpienia: był berberyjskim generałem, który w 711 roku nowej ery dowodził muzułmańską wyprawą zbrojną na Półwysep Iberyjski. Jego zasługą jest także zwycięstwo w bitwie nad rzeką Guadalete, które to starcie zapoczątkowało kilkusetletnią obecność muzułmanów na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Dodajmy – obecność odnotowaną wyraźnie nie tylko w architekturze hiszpańskiej, ale i w kilku tysiącach arabizmów obecnych w hiszpańskim języku. Tarikowi przypisuje się cechy charyzmatyczne – to on podobno (choć dowodów na to nie mamy) kazał spalić okręty, by jego siedmiotysięczna armia po przeprawieniu się przez cieśninę nie mogła się już wycofać. Zabieg z okrętami mieli wiele stuleci później powtórzyć hiszpańscy konkwistadorzy. Niektóre źródła wspominają, iż Tarik mógł być samorodnym talentem wojskowym, co tłumaczy jego karierę od wyzwolonego niewolnika po wodza wielkiej armii.

Jako punkt strategiczny Gibraltar atakowany (i zdobywany) był wiele razy – aż do roku 1704. Wtedy to, podczas wojny o sukcesję hiszpańską, pod wodzą admirała George’a Rookae’a pojawili się w Gibraltarze Brytyjczycy. Po prostu wylądowali i zostali tam do dziś. Od strony prawnej brytyjskie panowanie nad tym obszarem zagwarantował Traktat Utrechcki (1713), choć przeróżnego rodzaju podchody dyplomatyczne zdarzają się i teraz. Wszystko wskazuje na to, że Wielkiej Brytanii bardzo zależy na tym, by zamorskie terytorium wciąż do niej należało. Nie wahają się odwoływać w tej sprawie do najsłynniejszego przesądu związanego z Gibraltarem. Ponoć korona brytyjska tak długo będzie panować nad Górą Tarika, jak długo obecne będą tam małpy – konkretnie żyjące wolno w Gibraltarze magoty (macaca sylvanus). W czasie II wojny światowej, na wieść, iż popublacja magotów drastycznie się zmniejszyła, sam Winston Churchil nakazał podobno pilne sprowadzenie małp z Afryki. Magoty (też podobno) dotarły do Gibraltaru razem ze wspomnianym wcześniej Tarikiem, mają się świetnie, zaś turystów ostrzega się przed ich złośliwymi zachowaniami.

Turysta ma tu zresztą sporo do obejrzenia: jest Tunel Wielkiego Oblężenia, Jaskinia świętego Michała ze stalaktytami, Most Windsorski, zakątek małp, działo O’Hary o kalibrze 9,2 cala, Skała Gibraltarska, przepiękne morskie krajobrazy i przedziwne lotnisko zbudowane w 1939 roku. To tam – 600 metrów od pasa startowego zginął generał Władysław Sikorski (lipiec 1943). Nawet wytrawnych podróżników szokuje technologia pracy portu lotniczego: niemal dwukilometrowy pas startowy przecina jedną z ważniejszych ulic Gibraltaru – Winston Churchill Avenue. Podczas startów oraz lądowań, droga zamykana jest dla ruchu samochodowego. Nawet ten ruch samochodowy jest dziwny, bo w odróżnieniu od bardzo wielu zależnych od Wielkiej Brytanii terytoriów, tutaj jeździmy tak, jak w całej Europie: po prawej stronie jezdni. Tutaj też mamy niezwykłą okazję obejrzenia brytyjskiego radiowozu policyjnego z kierownicą po lewej stronie.

Filmowa uroda Gibraltaru uwieczniona została w wielu produkcjach kinematograficznych oraz w licznych teledyskach. Wart obejrzenia jest początkowy fragment bondowskiego „The Living Daylights” (1987) z Timothy Daltonem (polski tytuł: „W obliczu śmierci”), gdzie znajdziemy wszystko, co Gibraltarze istotne – górę Tarika, wspinaczkę po skale, lotnisko, małpy, urokliwe morze z luksusowym jachtem. Gdyby wyciąć eksplozje, strzelanie, dym, płomienie i komandosów Special Air Service – byłby niezły klip turystyczny. Gibraltarski festiwal dziwności składający się z arabskich motywów, Herkulesa, armat ustawionych na wysokiej skale, skrzyżowania alei z pasem startowym, tuneli, wszechobecnych (i bezczelnych) małp podsumować można w jeden tylko sposób: i to wszystko na niecałych siedmiu kilometrach kwadratowych.