Pierwsza stłuczka
Wbrew pozorom zjawisko samochodowej stłuczki ma cały szereg punktów wspólnych z nowoczesnymi technologiami. Właśnie z powodu mniej lub bardziej drobnych kolizji niektóre kraje (by wspomnieć tylko Rosję) stały się prawdziwymi potentatami w konkurencji liczby mikrokamer zainstalowanych w prywatnych pojazdach. Przepis prawa mówiący o obowiązkowej obecności organów ścigania przy każdym incydencie drogowym spowodował, że obywatele masowo zaopatrzyli się w kamerki; to najprostszy sposób udowodnienia, że nie jest się motoryzacyjnym wielbłądem. Liczone w tysiącach filmiki z cyklu „I love Russia” są więc w tym przypadku jedynie odpryskiem, nie zaś zamierzonym efektem. Wszystko wskazuje na to, że dzień świętego Walentego 2016 roku zapisze się w historii techniki jako ważna granica przekroczona przez ludzką cywilizację. Tego dnia po raz pierwszy stłukła się sztuczna inteligencja.
Sztuczna inteligencja prowadziła całkowicie prawdziwy samochód (czteroletniego lexusa), co dziwić nie powinno, gdyż rzecz działa się w Mountain View na ulicy El Camino Real, auto zaś należało do firmy Google. Pierwsze doniesienia były dość chaotyczne, by nie powiedzieć – zabawne. Jedna ze stacji telewizyjnych cierpliwie wyjaśniała, iż do stłuczki doszło, bo osobówka Google jechała tak wolno, że kierowca autobusu postanowił tego nie zauważać, autobus z kolei wlókł się do tego stopnia, iż komputer prowadzący lexusa nie potraktował go jak zagrożenia. Jednym zdaniem: jechali tak bezpiecznie, że aż się zderzyli. Po kilku dniach w internecie pojawił się oficjalny, urzędowy protokół ze stłuczki, każdy więc wyrobić sobie może własną opinię. Z całą pewnością prędkość w momencie kolizji nie była duża – trzy kilometry na godzinę (autobus miał na liczniku około 25 km/h), pojazdy zderzyły się bokiem, straty materialne oszacowano bardzo nisko: ucierpiało jedno koło lexusa, jego zderzak i czujnik.
Od 2009 roku, gdy na ulicach stanu Kalifornia po raz pierwszy pojawiły się autonomicznie sterowane auta, odnotowano kilkadziesiąt przeróżnych incydentów: było nawet i tak, że zderzyły się ze sobą dwa inteligentne, należące do Google pojazdy. Nic w tym zresztą dziwnego – w rok 2016 mądre samochody weszły z łącznym przebiegiem sięgającym niemal dziesięciu milionów kilometrów. Wypadek z 14 lutego 2016 wyjątkowy jest dlatego, że po raz pierwszy wszystkie strony winą obarczyły komputer sterujący pojazdem. Być może zresztą kolizji wcale by nie było, gdyby nie worki z piaskiem, którymi zabezpieczono wlot studzienki kanalizacyjnej. Inteligentne auto (po prawidłowym rozpoznaniu przeszkody) podjęło decyzję o zmianie pasa ruchu, co z kolei wymagało cofania. Procesory uznały, iż nadjeżdżający autobus uszanuje mniejszego użytkownika ruchu i pozwoli mu dokończyć manewr, co jednakowoż nie nastąpiło. Drogowy szach – mat, zamienił się w podwójnego prawnego nelsona: zgodnie z kalifornijskimi przepisami winny był wirtualny kierowca lexusa, również Google poczuło się do odpowiedzialności za spowodowanie stłuczki. Poczuło się raz pierwszy, bo nawet wspomnianemu zderzeniu dwóch googlecarów winny był człowiek, który prowadził pojazd po wyłączeniu trybu automatycznego. Przedstawiciel firmy wygłosił co prawda formułkę mówiącą, iż „sytuacja drogowa była negocjacyjna”, ale oceny specjalistów nie zakwestionował. Co ciekawe – zgodnie z procedurami testowymi Google – w automatycznym pojeździe siedział człowiek, którego zadaniem było kontrolowanie poczynań sztucznego kierowcy. Sytuację widział bardzo dokładnie i – jak później stwierdził – decyzje komputera były dokładnie takimi decyzjami, jakie podjąłby on sam.
Gdzieś w tle całej sprawy przewija się kwestia oprogramowania: komputerowy potentat obiecał je poprawić. Dodał – nie omijając przy tym złośliwego podtekstu – że nowy software uwzględni niechęć kierowców autobusów do ustępowania na drodze komukolwiek, w tym także inteligencji prawdziwej oraz sztucznej. W jeszcze głębszym tle pojawiła się refleksja, iż człowiek jest nieprzewidywalny, żadne oprogramowanie nie jest więc w stanie uchronić nas przed wypadkami powstałymi w sytuacji negocjacyjnej. Jak by jednak na to nie spojrzeć – mamy pierwszy dzwon: w dodatku taki, który było słychać na całym globie.