Odciąganie dziecka

przez marc

Zjawisko odciągania dziecka od komputera stanowi dowód, iż wszystko już kiedyś było, zaś to co jest teraz – przybiera jedynie nieco inną, nowocześniejszą formę. Starsi przeżyli bowiem zapewne wielkie społeczne perturbacje znane jako odciąganie dziecka od telewizora. Wcześniej (już na przełomie XIX i XX wieku) było odciąganie dziecka od książek: bo siedzi biernie w domu tracąc aktywność ruchową niezbędną dla stosownych procesów rozwojowych. Niewykluczone zresztą, że już starożytni mieszkańcy Egiptu mieli problem z odciągnięciem krnąbrnych dzieci od hieroglifów. Powiedzmy to wyraźnie: nie chodzi w tym przypadku o realne tragedie, gdy latorośl traci kontakt z rzeczywistością. Tekst jest bowiem próbą podsumowania zjawiska, które – jak każdy stereotyp – fruwa w powietrzu tworząc chmurę zwaną potocznie opinią powszechną. Powszechna opinia mówi zaś, iż odciągać należy; oto przegląd metod.

Metoda kija
Filmik umieszczony w sieci jest przerażający: przedstawia kilkuletnie dziecko wpatrzone w monitor. Właśnie toczy się pasjonująca rozgrywka, maluch zaś niemal dotyka nosem ekranu – do czasu. W ułamku sekundy gra znika, zaś na jej miejscu pojawia się przerażająca twarz upiornej postaci, dla wzmocnienia efektu potwór z komputera wydaje dramatycznie brzmiące dźwięki. Dziecko z panice odskakuje od monitora, ucieka i zanosi się płaczem. Może to okrutne, no ale miało być o kiju więc – prosimy bardzo. Jest wersja łagodniejsza, polegająca na zainstalowaniu programu, który wpierw kulturalnie uprzedzi młodego użytkownika, później zaś – wyłączy komputer. Metoda „na wyłączenie” ma zresztą mnóstwo odcieni – odcinać prąd można aplikacją, da się zainstalować tuż przy wtyczce wyłącznik czasowy, ostatecznością dla słabo obeznanych z technologiami jest wyciąganie kabla zasilającego. Poradniki adresowane do bezradnych rodziców przewidują również zawarcie umowy z dzieckiem oraz używanie minutnika jak podczas gotowania jajek. W arsenale z kijami znajdziemy także tradycyjny szlaban na fejsa, szlaban na net, szlaban na kompa (to nie to samo!) – można więc stopniować.


Metoda marchewki
Marchewka to najczęściej zamiennik – coś, co dziecko w sieci dostaje, zaserwowane jednakowoż w odmiennej, realnej formie. Przykładem marchwi może być planszowisko: zabawa polegająca (jak w necie) na graniu, ale podana w wersji gry tradycyjnej – trzeba udać się do miejsca organizowania imprezy, spotkać żywych ludzi oraz wziąć udział w rozgrywce bez użycia technologii teleinformatycznych. W Giżycku przekupili dzieci inaczej: świetlica przygotowała specjalny (bajkowy) plac zabaw, przy pomocy którego odciąga. Pod auspicjami odciągania organizowane są zawody konstruktorów modeli latających, biegi przełajowe, siatkarz Marcin Możdżonek zaprasza na specjalne treningi. Odciąganie marchewkowe ma kolosalną przyszłość i gołym okiem widać, że będzie promowane, wspierane i (co najważniejsze) dotowane. Podobnie, jak dotowane jest przyciąganie dzieci do komputera, bo w końcu inny (nie mniej ważny) stereotyp mówi, iż dziecko powinno doskonale na komputerze się znać, tego zaś – bez przesiadywania godzinami w sieci – zrobić się nie da. Może właśnie dlatego dzieci są tak bardzo rozkojarzone: jedni je odciągają, inni przyciągają.

Kiedy psychologowie orzekli, iż uzależnienie od internetu da się łatwo zdiagnozować (problem występuje, gdy jednostka nie realizuje prawidłowo swoich zadań społecznych) życie stało się prostsze, zaś rodzice dostali do rąk niezłe narzędzie oceny sytuacji. Mogą też – stosując trzecią prócz kija i marchewki drogę – poczekać aż dziecko dorośnie i samo zacznie mieć kłopoty z własnymi pociechami. Nic nie zmieni jednak faktu, iż najważniejszym zadaniem rodzica jest pokazanie potomstwu świata: również świata w całym bogactwie narzędzi, których można używać. Skazując dziecko na jedno jedyne narzędzie (i stąd biorą się wypracowania oparte wyłącznie na materiałach z pierwszej strony wyszukiwarki) można mu zrobić krzywdę – wylać z kąpielą. I to właśnie jedyny racjonalny element stereotypu o odciąganiu.