Masochistka
To prawdziwa masochistka: dzielnie znosi oblewanie wrzątkiem czy przypalanie papierosem, można na nią wylać jogurt i nie piśnie ani słówkiem – będzie nadal spokojnie i płasko leżeć na biurku. Nie lubi tylko słodyczy więc jeżeli potraktujemy ją płynem z dużą zawartością cukru – odmówi posłuszeństwa. Klawiatura jest elementem najbardziej podatnym na przemoc w komputerowej rodzinie peryferiów i nic w tym dziwnego – to jej dotykamy najczęściej (czasem kilkaset razy na minutę), może znaczenie ma też cena. Nawet największy nerwus woli wyładować się na klawiszach wartych kilkadziesiąt złotych zamiast na monitorze za kilkaset.
Wokół klawiatury narosło wiele fałszywych mitów – na przykład ten o wygodzie układu QWERTY. Tak naprawdę system ten wprowadzono nie po to, by pisać szybciej, lecz by proces ten odbywał się wolniej. Kiedy w ósmej dekadzie dziewiętnastego wieku konstruktorzy maszyn do pisania Remington pracowali nad kolejnym modelem, sporym problemem był zbyt wolny powrót ramienia czcionki na swoje miejsce. Można było zastosować silniejsze sprężyny, wówczas jednak proces pisania byłby wyjątkowo męczący. Zamiast przyspieszać czcionkę, sprytni mechanicy postanowili spowolnić maszynistki poprzez nagromadzenie po lewej stronie klawiatury znaków najczęściej występujących w języku angielskim: właśnie QWERTY – i powierzyć zadanie obsługi tych liter wolniejszej na ogół lewej dłoni. Kiedy po dziesięcioleciach opracowano kolejne, już znacznie bardziej ergonomiczne sposoby rozmieszczenia klawiszy, było już za późno – wszyscy przyzwyczaili się do tradycyjnego układu liter.
Ciekawostek związanych z klawiaturą jest zresztą mnóstwo – mało kto pamięta (na przykład), że przed laty mieliśmy do dyspozycji klawiaturę z polskimi znakami uwidocznionymi na klawiszach, niewielu widziało też pierwsze urządzenia do pisania na komputerach osobistych: klawisze funkcyjne były wówczas uszeregowane po lewej stronie zamiast – jak dziś – u góry. Mamy za to cały wszechświat różnych typów i modeli: dla graczy, dla miłośników filmów (z pilotem), dla ludzi uniwersalnych (z dodatkowymi portami USB). Są wersje specjalne – całkowicie odporne na zamoczenie (bo w gumowej powłoce), zwijalne, świecące w ciemności, grające i piszczące, duże i małe, drogie i tanie, przewodowe i bezprzewodowe – do wyboru i (dosłownie) do koloru. A to dopiero szczyt lodowej góry, bo klawiaturę ma również telefon komórkowy, bankomat oraz piec centralnego ogrzewania. Klawiatura jest nawet tam, gdzie jej pozornie nie ma, bo przecież i tablet potrafi ją wyświetlić oraz skutecznie zasymulować.
Klawiatura to także jedna wielka metafora kontaktu człowieka z maszyną, relacji pełnej nieporozumień, konfliktów i pomyłek. Przepiękną opowieść przedstawia na ten temat sam Lev Manovich. Otóż kiedy jako dziecko uczył się programowania w radzieckiej szkole, głównym zadaniem uczniów było pisanie kodu wyłącznie na papierze. Komputer był wszak drogi i przez to mało dostępny. Adepci informatyki pieczołowicie pisali więc program na papierze, zaś raz w roku dochodziło do konfrontacji z urządzeniem. Wypieszczone znaki przenoszono do maszyny i uważnie obserwowano, czy kod zadziała. Małemu Manovichowi nie zadziałał, a kilka miesięcy mozolnej pracy poszło na marne. Znacznie później dzisiejszy guru internetu zrozumiał, gdzie popełnił błąd: zamiast wpisywać znak zera, używał dużej litery „O”. Dla człowieka bowiem często nie ma różnicy między jednym a drugim: dla komputera to dwa kompletnie odrębne polecenia. Któż z nas zresztą podczas logowania – po wielokrotnym o nieskutecznym wpisaniu hasła – nie złapał się na tym, że capslock mamy nie w tej pozycji co trzeba?
Cichy masochizm klawiatury widać na każdym kroku: gdzie jej tam do procesora lub takiego dysku twardego. Także wtedy, gdy wypakowujemy zestaw komputerowy z pudełek klawisze absorbują najmniej naszej uwagi, bo klawiatura jaka jest – każdy widzi. Ale w żaden sposób nie zmienia to faktu, że na wygodę pracy, jej tempo i możliwości – ma ona wpływ przeogromny. Bo to urządzenie pierwszego kontaktu.