Lingvistika
Kiedy człowiek funkcjonuje w świecie, w którym udowodnić można wszystko, nie sposób oprzeć się pokusie pójścia pod prąd. Prąd mówi wyraźnie, iż anglicyzujemy się na potęgę. Krok po kroku, słowo po słowie – wciąż wyzbywamy się historycznej tożsamości na rzecz kultury rządzonej albo z Londynu, albo z Los Angeles. Walentynki czy halloweenki to tylko szczyt lodowej góry, są jeszcze tysiące wrednych zapożyczeń używanych na co dzień bez żadnego opamiętania. Skoro jednak udowodnić da się wszystko, udowodnimy dziś teorię, iż angielski język oraz kultura anglosaska to zagrożenie niewielkie w porównaniu z gwałtownym naporem bohemizmów. Tak – prawdziwe niebezpieczeństwo znajduje się zupełnie gdzieś indziej, bo współczesna polszczyzna jest coraz bardziej podobna do języka czeskiego. To dlatego bohaterką felietonu jest lingwistyka (po czesku – lingvistika).
Opisywane zjawisko zaczęło się na długo przed epoką komputerów: w czasach, gdy szczytem technologicznego wyuzdania był magnetofon. Już wtedy używaliśmy pojęcia dokładnie takiego samego, jakim posiłkował się język czeski: magnetofon (w miejscowniku liczby mnogiej „magnetofonech”). Później było coraz gorzej, bo wspomniany komputer – dziwnym zrządzeniem losu – również jest identyczny (w wołaczu liczby pojedynczej „komputere”). Tak zaczęła się informatyka (czeskie „informatika”). Komputer reprezentuje zazwyczaj jakąś generację (po czesku „generace”) i wykorzystuje w pracy konkretne aplikacje (po czesku „aplikace”). Na aplikację trzeba mieć wykupioną lub uzyskaną w inny sposób licencję (w języku czeskim „licence”). Kiedy program się zestarzeje, należy go zaktualizować; Czesi mówią, iż trzeba wykonać słowiańsko brzmiący „apdejt”. Nawet na poziomie wyrażeń slangowych mamy mnóstwo wspólnego: Polacy mówią, iż procesor to „procek”, Czesi – „procak”. Z pojedynczych stanowisk komputerowych za sprawą infrastruktury (czeskie „infrastruktura”) zbudowano internet (po czesku „internet”), wtedy zaczyna się prawdziwe słowotwórcze szaleństwo.
Człowiek może wtedy wysłać e-mail (po czesku „e-mail”), w którym zamieści załącznik graficzny z fotomontażem (w języku czeskim „fotomontáž” – to oczywiście rzeczownik, którego forma przymiotnikowa brzmi „fotomontážny”). Robiąc w programie graficznym fotomontaż nie wolno zapominać o zasejfowaniu pracy, Czesi czynność tę nazywają „zasejvovat”. No i trzeba uważać na hakera (czeskie: „hacker”). Internet daje również sposobność, by założyć bloga, by później móc blogować (czeski czasownik „blogovat”, z formą rzeczownikową „blog”). Co oczywiste: wpierw trzeba się zalogować („přilogovat se”). Jeśli komuś nie uśmiecha się blogowanie, skupia się na przeglądaniu stron internetowych, czyli (po czesku) browsovaniu. Ale nawet za drzwiami internetu ciągle dublujemy czeskie słowa: my mamy audiobuki, oni – audioknihy. W razie konieczności pobrania gotówki udajemy się (tak jak Czesi) do bankomatu. Są i różnice: polskie kobiety robią makijaż, Czeszki – make-up, my mamy w smarfonach wyświetlacz, oni – „displej”.
Można stwierdzić, że nie wiadomo, kto w tej słownej zabawie jest liderem (czeskie „lidrem”) i kto jest bardziej kreatywny (po czesku „kreativní”). Podsumowanie jednakowoż powinno zawierać dwa wnioski. Po pierwsze: skoro od globalnej cywilizacji otrzymaliśmy cały zestaw arcyciekawych prezentów w postaci urządzeń i systemów, nie ma co specjalnie zaglądać mu w zęby (darovanému koni na zuby nehled’). W końcu używamy tych samych narzędzi, więc nie ma ani jednego powodu, by nazywać je inaczej; zwłaszcza, że coraz częściej dyskusje odbywają się poza obrębem społeczności narodowych. Po drugie – choć z teorią o anglicyzacji współczesnej polszczyzny, czeszczyzny, niemczyzny czy włoszczyzny polemizować się nie da, warto zauważyć drugie dno. Dno zrobione z rdzenia łacińskiego lub greckiego. Pięćdziesiąt lat temu na wieść, iż synowi – studentowi prawa zlikwidowano lektorat języka greckiego, ojciec będący adwokatem załamał ręce: – synu, jak poradzisz sobie w życiu bez greki? Dziś już wiemy, że obawy były bezpodstawne: łacina wróciła, greka jest z powrotem, choć w zupełnie innej odsłonie. Globalny świat chce nie tylko jednakowych narzędzi, ale i jednakowej mowy. Globalnej – z łacińskim źródłosłowem.