Legenda o królu Arturze

przez marc

Za sprawą filmów wyjaśniono już do końca, jak naprawdę było z Czerwonym Kapturkiem oraz rozwikłano problem siedmiu krasnali. Dziś spróbujemy przedstawić prawdziwą historię króla Artura, który – zdaniem zdecydowanej większości historyków – był jedynie postacią fikcyjną. Pogląd taki ukształtował się z powodu gwałtownego zniknięcia z powierzchni planety zarówno samego króla, jak i jego legendarnych rycerzy. Bohaterowie ci nie pozostawili po sobie żadnych materialnych śladów, zupełnie jak gdyby pochłonął ich jakiś żywioł. A było to tak.

Zdrowie naszego drogiego czarnoksiężnika Merlina – wykrzyknął król Artur wznosząc w górę kielich wina i opierając drugą dłoń o okrągły stół. Stół był właściwie nieco jajowaty – podobnie jak głowa zwalistego rycerza siedzącego tuż obok czarownika. Jajowaty pochylił się ku Merlinowi i wyszeptał: – No, no, nieźle to kolega wykombinował, ale mam nową robótkę… Chcę zabić smoka z Exeter – ta świnia terroryzuje całe hrabstwo. – Wikipedia – org, wikipedia – org – czarnoksiężnik zaczął mamrotać do siebie pod nosem. Po chwili jednak spoważniał: – Zgoda Lancelocie, o północy powiem ci co masz robić.

Godzinę później, już w swojej pracowni, Merlin powoli rozsuwał słoje z jaszczurczymi śledzionami i marynowanymi uszami nietoperza. Na bok powędrowała tabela transmutacji oraz sporawy zapas siarki w garnku z urwanych uchem. Za alchemicznym stołem powoli ukazywało się jego oczom tajemne przejście. Tajemne przejście prowadziło – ma się rozumieć – do tajemnej komnaty, w której na honorowym miejscu leżało ciemne, płaskie pudełko z napisem „Lenovo”. – Może i chińskie – mruknął mag – ale działa. Laptop mruczał jak czarny kot gdy Merlin wprowadzał hasło do sieciowej encyklopedii. – „Smok z Exeter jest praktycznie niezniszczalny, jego jedynym słabym punktem jest zakończenie ogona, które powinno się odrąbać w celu pozbawienia smoka żywotności” – czarownik uśmiechnął się do siebie – już wiedział co powie Lancelotowi.


Jakiś czas później król wezwał swojego maga i zażądał recepty na pokonanie golema z Bristolu. – Aaa, znów ta twoja magia – stwierdził król, gdy usłyszał mamrotanie maga: – Meteo – com, meteo – com. Niebawem okazało się, że z golemem wcale nie trzeba walczyć ponieważ gwałtowne ulewy zamieniły łąkę pod Bristolem w prawdziwe, głębokie bagno. Zwabiony przez rycerzy stwór wpadł jak śliwka w kompot i tyle go widziano. Sprawa nie wymagała żadnej walki ani żadnego większego starania, wystarczyło patrzeć jak bydle tonie nie czyniąc nikomu żadnej krzywdy. Przy jajowatym stole długo świętowano zwycięstwo oraz fetowano magię Merlina. Nawet jeśli rycerze zastanawiali się, w jaki sposób czarownik przewidział wielki deszcz, nie dali po sobie tego poznać. Przy pieśni i winie czas płynął wesoło.

Następnym zadaniem miała być hydra z Kanału – stwór uciążliwy ponad wszelką miarę i dający się we znaki biednym angielskim rybakom. Gdy czarnoksiężnik przyjmował zlecenie na nowy czar, szeptał do siebie: – Atlantic – edu, atlantic – edu. W tajemnym pomieszczeniu czekała go jednak przykra niespodzianka. Ikona przestawiająca dwa mrugające monitory, zamiast ziemskim globem opatrzona była wyraźnym, czerwonym krzyżykiem. – Cholerny brak sieci – wyszeptał przerażony Merlin – Trudno – zagramy na chybił – trafił – może trafimy. Dostępna w Internecie tabela atlantyckich przypływów nie była jednak czymś, z czym można sobie grać na chybił – trafił. – Jesteś pewny magu, że woda nas nie zaskoczy? – spytał później król stojąc w ciężkiej zbroi po kolana w falach La Manche. – Ten, tego – jestem, oczywiście – odparł Merlin. Sam do siebie szeptał jednak w kółko – Lottery – com, lottery – com. I dlatego właśnie po rycerzach króla Artura, nim samym oraz czarnoksiężniku nie pozostał żaden ślad.