Fa fa fa
Wśród najgorszych tortur, jakie mogą spotkać człowieka jedna jest szczególnie bolesna: polega na niemożności przypomnienia sobie tytułu piosenki dudniącej cały czas pod sklepieniem czaszki. Muzyka gra nam właśnie dlatego, że zapomnieliśmy jak się nazywa. Znajomi nie wiedzą, przeszukiwanie płytoteki na nic się zdaje, jednym słowem – dramat. Był co prawda taki gość ze sklepu płytowego, który po wysłuchaniu jakiegoś „ny, ny, ny” względnie „la, la, la” od razu podawał nazwę, ale po pierwsze – to było dawno, a po drugie – w serialu. Faceta tego i tak zresztą nie znajdziemy, bo muzyczne przybytki przeniosły się gremialnie do sieci. Zaraz, zaraz! Może ktoś w sieci wie? Tylko jak mu to zaśpiewać? Kiedyś może będzie coś w rodzaju odwrotnego wyszukiwania grafiki, coś co Google już robi i radzi sobie nieźle; póki co – trzeba sobie jednak załatwić sprawę inaczej. Zaśpiewać to wyszukiwarce, choć wiemy jedynie tyle, iż w piosence przewija się „fa, fa, fa, fa, fa”.
Jak szaleć, to szaleć: wpisujemy do Google jedno „fa”. Zanim jeszcze zatwierdzimy enterem wyszukiwanie, szybki rzut oka na podpowiedzi: sprawa jest oczywista, bo mamy do wyboru „facebook” (nie może być inaczej), później jest „fakt” (a jakże), następnie „face” (czyli patrz punkt pierwszy) oraz – ewentualnie – „facr” (to znaczy literówka, patrz punkt pierwszy). Dobrze, dodajemy drugie „fa”. Przy dwóch „fa” Google już wie, że nie chodziło nam o strukturę pana Zuckerberga, bo gdyby nam chodziło, nie wpisalibyśmy spacji i drugiego „fa” tylko normalne „c”. Jeśli mamy „fa fa” wyszukiwarka sugeruje nam font Awesome, czyli mało praktyczną dla normalnego użytkownika (bezcenną za to dla fana sztuczek facebookowych) bibliotekę czcionek, które – prawdę powiedziawszy – są ikonkami. Lecimy dalej, dopisujemy trzecie „fa” i uwaga: bingo, mamy piosenkę. Co prawda dopiero na drugim (!!!) miejscu, co prawda jako przeróbkę dawnego przeboju, ale jednak mamy. Wiemy, iż chodzi o grupę Talking Heads i jej utwór „Psycho Killer”. Można bez cienia przesady stwierdzić, iż zaśpiewaliśmy (choć tylko klawiszami klawiatury) jakąś frazę, Google zaś – jak legendarny sprzedawca płyt sprzed lat – odgadł naszą zapomnianą melodię.
Przeprowadzony eksperyment był tak prosty, że otarł się o banał. W odróżnieniu jednak od wielu banalnych eksperymentów prowadzi do ciekawych wniosków: po pierwsze do wniosku obalającego dotychczasowe mity na temat strategii wyszukiwania. Twierdziło się bowiem całymi latami, iż nie ma sensu wyszukiwać czegokolwiek poprzez wielokrotne wpisywanie tego samego wyrazu. To nieprawda – wyszukiwarka w wielu przypadkach spację traktuje dokładnie tak samo jak dowolny znak drukowany. Przy okazji do lamusa trafiają wciąż jeszcze opisywane w instrukcjach obsługi przygotowanych przez Google operatory logiczne. Jeśli ktoś bezkrytycznie wierzy w operator „or” niechaj wpisze frazę „to be or not to be”. Albo spróbuje zastosować znak plusa: dziś służy on przede wszystkim do śledzenia Google+ jak jakiś hashtag. Operatory wewnętrzne wyszukiwarki w ostatnim dziesięcioleciu także przeszły metamorfozę. Albo zmieniły znaczenie, albo zamieniły się w jakieś sztuczki zamieniające kilometry na godzinę w mile na godzinę lub odpowiadające na pytanie, która też godzina jest w Seattle. Zostało ich zaledwie kilkanaście (tych naprawdę praktycznych – tylko kilka). A wszystko dlatego, byśmy my przestali się uczyć Google, bo Google zaczęło się uczyć nas.
Przy okazji wyszła na jaw jeszcze jedna sprawa: jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie: kto robi tę wyszukiwarkę. Panowie Page i Brin? O nie. Tłumy specjalistów z Google? Może i jest w tym jakieś ziarno prawdy, ale oni jedynie nadzorują system. Wyszukiwarkę Google robimy my: pani robi, pan robi, ja robię. To od nas wyszukiwarka wie co jest poszukiwane, jak często i co warto wrzucić na górę wyników. Wpisując miliardy zapytań tworzymy prawdziwą mapę spraw, pojęć, przedmiotów, osób, idei poszukiwanych i znajdowanych dzięki pracy zespołowej. To działa najskuteczniej – Google wszystko wie, bo każdy z nas jest jej nauczycielem. Miliardy nauczycieli nauczyły wyszukiwarkę nawet sztuczki odnajdywania muzyki bez pokazywania muzyki. A teraz przed państwem „Psycho Killer”. Słuchamy. Nareszcie.