Dokąd idą laptopy
Ponieważ miarą człowieczeństwa jest stosunek do istot od nas zależnych, wiadomo że kotu czy psu należy się nie tylko dobre traktowanie, lecz także często status przyjaciela. Mało tego – ponieważ zwierzak nie ma świadomości dobra i zła – według znanego filmu – wszystkie psy idą do nieba. Nasze człowieczeństwo coraz bardziej obudowuje się jednak przedmiotami, które – choć martwe – także zasługują na miano przyjaciół: wie o tym każdy, kto naprawdę polubił swój samochód, komórkę czy komputer. I w tym miejscu powstaje ważne pytanie: czy laptopy idą do nieba?
Jeden z nich na pewno tam trafił. Jego właściciel po wypiciu kawy w lotniskowej knajpie zapomniał zabrać ze sobą przenośny komputer. Kiedy znalazł się już na pokładzie odrzutowca – w kawiarni rozpętało się prawdziwe pandemonium. Z podejrzanym, zostawionym obok kontuaru pakunkiem zrobiono to, co zazwyczaj robi się z podejrzanymi pakunkami znalezionymi na lotniskach – delikatnie zaniesiono w odludne miejsce. Później umieszczono w otulinie worków wypełnionych piaskiem i zdetonowano przy pomocy silnego materiału wybuchowego. Wysadzony w powietrze laptop miał więc śmierć nie tylko głośną, ale i widowiskową. Inny zgasł po cichu i jego właścicielka przez dłuższy czas nie mogła zrozumieć dlaczego ekran już się nie włącza, dysk zaś nie mruczy. Po rodzinnym śledztwie okazało się, że pozornie zdrowy komputer miał śmiertelny wypadek – bawiące się nim dziecko doszczętnie zachlapało klawiaturę jogurtem. Później (żeby mama się nie zorientowała) dokładnie wytarło laptopa ręcznikiem, nożem wydłubało resztki pokarmu z klawiszy po czym umyło urządzenie pod bieżącą wodą. Zabiegi sprawiły, że wygląd wrócił do normy, funkcjonalność jednakowoż nie.
Kolejny laptopi trup został pomylony przez kota z kuwetą, następny – zginął pod lawiną psich wymiocin. Jeszcze jeden został upieczony żywcem, bo właściciel obawiając się kradzieży w czasie urlopu schował go do piekarnika. Po powrocie (jak to po powrocie) zgłodniały wczasowicz zapomniał wyjąć komputer z pieca i usmażył go razem z kurzą potrawką. Często laptop bywa ofiarą polityka lub urzędnika: swoje urządzenia zniszczyli swego czasu między innymi: prokurator Krzysztof Błach czy byłe szefostwo resortu sprawiedliwości – Jerzy Engelking i Zbigniew Ziobro. Prawie tak samo niebezpieczne jak politycy są dla laptopów dżdżownice. Jeden z takich potworów (pierścienica licząca ponad 10 cm) dostał się do komputera niejakiego pana Taylora; poprzez ciasno upakowane podzespoły dżdżownica dotarła aż do serca zwanego procesorem i tam pozwoliła się upiec.
Pewna pisarka podczas przenoszenia ciężkiego, glinianego naczynia upuściła je na otwarty laptop. Razem z komputerem w niebyt odeszła pisana od pięciu lat książka oraz pieczołowicie odtwarzana linia genealogiczna rodziny licząca półtorej stulecia. Nieźle załatwić sprzęt może też firma kurierska – mimo prawidłowego zabezpieczenia przesyłki w stosowne kartony i folie laptop dotarł na miejsce przeznaczenia martwy. „Dostarczona do adresata paczka była zawilgocona, z rozerwanym kartonem, rozerwaną folią bąbelkową, a komputer mechanicznie zniszczony (pęknięty ekran, obudowa, płyta główna)” – skarżył się później odbiorca w piśmie reklamacyjnym.
Laptopy zalegają na dnie oceanu, zamarzają podczas kolejnych zim stulecia, giną w płomieniach, zostają rozjechane przez pojazdy mechaniczne czy rozbite w drobny mak podczas rodzinnych kłótni. Może ich podatność na zniszczenie bierze się z mobilnej natury – w końcu gdzie stoi stacja robocza wiedzą wszyscy i mogą ominąć ją z daleka; jej przenośny odpowiednik włócząc się po kątach aż prosi, żeby zrobić z nim coś niespodziewanego. Tak skończył już niejeden przyjaciel człowieka, ale (w odróżnieniu od innych przedmiotów martwych) martwy laptop potrafi jeszcze nieźle się przysłużyć. Aby dojść do takiego wniosku wystarczy zajrzeć na dowolny serwis aukcyjny czy sieciową giełdę typu kupię – sprzedam. Fakt częstego sprzedawania całkowicie nieczynnego laptopa dowodzi ponad wszelką wątpliwość, że laptopy wcale nie idą do nieba. Idą na Allegro.