Bajka o szczęściu

przez marc

Jednym z zasadniczych motywów bajek jest kwestia poszukiwania szczęścia. Czynność ta – przynajmniej w bajce – zawsze prowadzi do morału, że szczęście znajdzie tylko ten, kto da szczęście innymi, zaś cały proces rozpoczyna się w chwili, gdy jakiś Maciuś bierze zgrzebną lnianą koszulinę i wyrusza boso w stronę najbliższego lasu. Ponieważ tradycyjne bajki mogą nie wytrzymać próby postindustrialnych czasów i wykazują niewielką kompatybilność z aspiracjami XXI wieku, przedstawiamy dziś sieciową wersję bajki o poszukiwaniu szczęścia.

Maciuś oparł wygodnie sportowe najki na krawędzi biurka i zapatrzył się w monitor. Kto by tam włóczył się po lesie w koszulinie, dziś wszystkiego szukamy na google, wystarczy użyć klawiatury. S–z–c–z–ę–ś–c–i–e: pracowicie wystukał w okienku i po chwili aż jęknął z zadowolenia – jedenaście i pół miliona wyników! – Mam szczęście. Na prawdziwe szczęście dla Maciusia przeglądarka włączony miała filtr antypornograficzny, bo dopiero by się tego szczęścia naoglądał – we wszystkich możliwych odcieniach.


– Jest – ucieszył się Maciek – firma ze słówkiem „szczęście” w domenie reklamuje swoje usługi specjalnie dla szukających szczęścia. Można nawet wziąć udział w szkoleniu na ten temat, ale (niestety) trzeba zapłacić, bo na stronie darmowy jest tylko newsletter. Szkolenia zresztą są także w innych dziedzinach: rozwoju osobistego albo wpływania na życie swoje i innych. – Trudno, pomyślał Maciek, szukamy dalej. Dalej była strona z serwisu kobiecego „jaki mężczyzna da ci szczęście”. Bohater z obrzydzeniem zamknął witrynę. Kolejna odsłona sieciowego szczęścia kusiła darmową (i elektroniczną) książką pod znamiennym tytułem „Tajemnice Szczęścia”. Wydawnictwo zażyczyło sobie jednak, by w zamian za pozorną darmochę zapisać się w charakterze subskrybenta newslettera. Ponieważ Maciek – jako się już wcześniej okazało – nie był w ciemię bity, doczytał w regulaminie iż „w treści wiadomości email rozsyłanych do subskrybentów mogą znajdować się informacje reklamowe, o charakterze komercyjnym i niekomercyjnym”, a ponieważ jak każdy zdrowy na umyśle człowiek spamu dostawać nie chciał, udał się na dalsze poszukiwania.

Dotarł do hodowli psów pasterskich „Szczęście Ty Moje” lecz szybko okazało się, iż berneński dobrostan kosztuje co najmniej tysiąc złotych. Mijał wirtualne pola i cybernetyczne lasy, minął książkę pana Pulikowskiego „Jak wygrać szczęście” bo w sieciowej księgarni chcieli za nią 12 złotych i 50 groszy. Mijał serca z bursztynu syntetycznego (poważnie) za 70 złotych z gwarancją szczęścia i szczęśliwe kamienie szlachetne dla każdego znaku zodiaku (ceny już od 50 złotych), ale szczęścia nie znalazł. Ponieważ zbliżamy się do morału, powinniśmy teraz uświadomić sobie, że morał jest dokładnie taki sam jak w tradycyjnej bajce: jeśli nie damy komuś szczęścia (na przykład w postaci 12 złotych i 50 groszy) sami szczęścia nie doświadczymy. I jest jeszcze jeden, bonusowy i gratisowy morał dla każdego z nas – w internecie spotkamy bardzo, bardzo wielu różnych Maciusiów, którzy szukają tam szczęścia.