Czcionka nienawiści
Niniejszy felieton przeznaczony jest wyłącznie dla ludzi o silnych nerwach. To tekst z cyklu „najwięksi przestępcy”, „zbrodnia stulecia” czy „anatomia nienawiści”. Zwłaszcza, że oskarżonego wszyscy dobrze znamy – najprawdopodobniej siedzi w komputerach zdecydowanej większości z nas, w sieci spotykaliśmy go wiele razy, zapewne też nie minie kilkanaście godzin nim znów staniemy z nim twarzą w twarz. Będzie nas dręczył jeszcze długie lata, niektórym – co wrażliwszym – może przyśnić się w nocy. Uwaga więc – przed nami czcionka regularnie dołączana do systemu operacyjnego Windows – comic sans.
Co wrażliwsi plastycznie użytkownicy globalnej sieci zawiązali porozumienie: powstała nawet specjalna strona internetowa krzycząca dużą czcionką, iż czcionka comic sans powinna zostać zakazana, zbanowana i wykpiona. Wykpiono ją zresztą na tysiąc sposobów: między innymi naśmiewając się z dziecinnej kreski, drwiąc z niższej niż w przypadku innych fontów czytelności. Przeprowadzono nawet stosowne badania naukowe, które ponad wszelką wątpliwość udowodniły, iż tekst pisany przy pomocy comic sans jest postrzegany jako mniej wiarygodny niż ten sam tekst opublikowany którąkolwiek z innych, testowo dobranych pięciu czcionek. Są t-shirty z napisem nawołującym do zlikwidowania comica. Powstał także film, na którym Vincent Connare, pulchny starszy pan w pomarańczowej koszulce ze skruchą przyznaje – to ja zaprojektowałem najbardziej znienawidzoną czcionkę świata.
Na usprawiedliwienie pana Connare powinniśmy jednak uczciwie stwierdzić, iż wielka kariera brzydkiego fonta dokonała się przez przypadek. Firma Microsoft w połowie lat dziewięćdziesiątych lansowała program Microsoft Bob, w którym przewodnikiem był żółty, komiksowy pies z brązowym nosem. Pies – jak to komiksowe psy mają w zwyczaju – mówił komiksowymi dymkami pisanymi czcionką times. Odpowiedzialnemu za stronę plastyczną Vincentowi tak oficjalny krój nie podobał się – zmienił go więc na font własnego autorstwa nazywając dzieło comic sans. Microsoft – jak to Microsoft, skoro miał już w majątku trwałym nową czcionkę, dołączył ją (może nieco bezkrytycznie) do Win95. I tak już zostało. Skoro font był w systemie – i to na preferencyjnych (bo z dostawą do domu) warunkach, zaczęto go stosować w przeróżnych miejscach. Ponieważ z czasem wyposażono w niego także Windows Publishera oraz Internet Explorera, kariera comic sans stała się światowa. Jednym zdaniem: ktoś zrobił produkt wyłącznie dla komiksu, ktoś inny zaś – zdecydował, iż nie zaszkodzi dołączyć go do panteonu typografii.
Innym usprawiedliwieniem dla znienawidzonej czcionki może być fakt, iż powstała kilka epok temu: tworzono ją jeszcze jako produkt nie wymagający antyaliasingu – dziś znaczną część odpowiedzialności za ładny wygląd liter przejęły na siebie karta graficzna i monitor. W czasach, gdy comic powstawał – projektowanie odbywało się nieco inaczej. Nie zastanawiano się jak czcionka wyglądać będzie w nietypowych (zwłaszcza dużych) rozmiarach – stąd o ile bohater felietonu znośny jest jeszcze w wielkościach ośmiu czy dziewięciu punktów, o tyle w odsłonie większej – nie nadaje się już do oglądania. To typowy font ekranowy i do zastosowań poligraficznych lepiej go nie stosować.
Historia zbrodniarza comic sans to metafora przeróżnych internetowych karier. Bo każdy, kto chce rzucić kamieniem w ową czcionkę powinien zerknąć do historii logotypu Google. Pierwsza – stworzona jeszcze przez Siergieja Brina wersja wywołuje przeróżne negatywne odruchy: od razu widać, że stworzył ją informatyk, że użył do tego darmowego (GIMP) oprogramowania z użyciem oczywistej kolorystyki oraz – co tu dużo mówić – nie poświęcił swojej pracy zbyt wiele czasu i uwagi. Trzeba było aż pani profesor Ruth Kedar, by z utworu legendarnego twórcy wyszukiwarki usunąć dramatycznie banalny wykrzyknik (krytykowany zresztą także w nazwie jednej z aplikacji Corela) oraz zrobić porządek ze zbyt nasyconą czerwienią dwóch liter. Zresztą dopiero zmiana w 2010 roku ucywilizowała nieco popularne i lubiane logo. Doceńmy więc czasem to, co mamy i to, co nie razi nas w stopniu tak wielkim jak comic; doceńmy także wszystkich autorów wszystkich felietonów, którzy używają odmiennych czcionek.