Niebezpieczny związek
Szkoda, że zajęcie swatki wpisane zostało na listę zawodów wymarłych. Przedstawiona chociażby w „Skrzypku na dachu” profesja nie tylko świetnie sprawdzała się w realiach małej społeczności, ale – jak pokazuje fabuła musicalu – wymagała też całkiem przyzwoitych kwalifikacji. Głównym zajęciem osoby kojarzącej małżeństwo było nadanie całej operacji szerszego kontekstu, spojrzenia z odległej perspektywy, bez emocji i naturalnych w takiej sytuacji uprzedzeń. Swatka nie tylko uwzględnić musiała charaktery przyszłych oblubieńców, lecz także wszelkie konsekwencje ich związku – te aktualne oraz te, które wystąpić mogą dopiero po dziesięcioleciach. Jak trudne to zajęcie zobaczyć można także dziś, bo choć prawdziwych swatek ze świecą szukać, to kojarzenie par przecież odbywa się i tu, i teraz.
Pan młody nazywa się licencjat, opinia o nim zaś – tak bez owijania w bawełnę – nie jest najlepsza. Zarzucają mu, iż jest wtórny i że do prawdziwej pracy naukowej sporo mu brakuje: ot – kilkadziesiąt stron komputeropisu przepisanych z kilku różnych źródeł napisanych tylko po to, by można było uzyskać odpowiedni stopień. Powszechna opinia o licencjacie mówi także, iż do prac tego typu nikt nigdy nie zagląda, bo i nie ma po co skoro ani to oryginalne, ani potrzebne. Oblubieniec skazany jest więc na funkcję powierzchni do osiadania kurzu, zapchajdziury w systemie szkolnictwa oraz alibi bez pokrycia, iż coś się jednak napisało. Panna młoda zwie się Wikipedia: jest sieciową encyklopedią, o której każdy słyszał i z której każdy korzystał. Reputacja kandydatki na żonę także pozostawia wiele do życzenia: sama wciąż wikła się w jakieś awantury o pryncypia, bywa przyłapana na różnych niecnych uczynkach i ponosi konsekwencje bycia pionierką.
Na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu pojawił się onegdaj ktoś, kto postanowił oboje singli wyswatać. Głosem dziekana jednego z lekarskich wydziałów uczelni obwieszczono więc, że szkoła planuje rezygnację z prac licencjackich – zamiast tego studenci napiszą stosowny artykuł do Wikipedii. Praca będzie zatem i pożyteczna (bo ktoś z niej – w odróżnieniu od licencjatu – skorzysta), i odpowiedniej jakości, gdyż w medium odbieranym przez miliony fuszerka nie przejdzie. Zgodnie z koncepcją Uniwersytetu wikipedyczne artykuły będą oprawione dotychczasowymi procedurami: autor artykułu będzie więc miał zarówno promotora, jak i recenzentów. W zachwyt nad możliwym mariażem wpadły liczne środowiska wikioptymistyków i wikirealistów. O dziwo – wśród wikisceptyków znaleźli się przedstawiciele samej Wikipedii. Stwierdzili, że niby tak, że niby fajnie, ale przede wszystkim trzeba pamiętać o szanowaniu zasad zacnego systemu. Że były już podobne (choć może nie tak bardzo obudowane formalnie) eksperymenty i trudno je nazwać udanymi: po klonach Wikipedii dziś buszują maszyny spamowe, a pożytku z tego wszystkiego nie ma ani za grosz.
Niezależnie od tego, czy małżeństwo dojdzie do skutku, niezależnie od tego, czy będzie związkiem zgodnym i owocnym, pamiętać należy, że ci państwo od dłuższego już czasu najnormalniej w świecie żyją bez ślubu. Kocia łapa prac naukowych i Wikipedii została już zresztą napiętnowana wiele razy: na przykład zakazem cytowania Wiki wydanym przez władze amerykańskiego Middlebury College jeszcze w 2008 roku. Dwa lata później – tym razem w Polsce – badania dotyczące Wikipedii opublikował profesor Mariusz Jędrzejko z SGGW w Warszawie. Zgodnie z wynikami przeprowadzonych badań 54% studentów publicznych uczelni oraz 72% uczących się w szkołach prywatnych przyznaje, iż przy pisaniu swoich prac licencjackich i magisterskich korzystało głównie z Wikipedii. Wyniki te porównano z sytuacją sprzed trzech lat – wówczas delikwentów opierających się na sieciowej encyklopedii było o około 20% mniej w obu kategoriach. Mamy więc wyraźną tendencję wzrostową, co nie tylko dziwić nie powinno, ale także tłumaczyć pomysł swatki z Poznania. Choć gdyby swatka była prawdziwą profesjonalistką, może widziałaby coś, co wszelkim recenzentom wszelakich pomysłów często umyka. A umyka prosty fakt, iż encyklopedia (każda) nie jest dobrym źródłem w pracy naukowej. Nie jest też pożądanym w takiej pracy przypisem. Bo może oni po prostu do siebie nie pasują?