Dziennikarskie gry

przez marc

Na księgarskiej półce książeczka wygląda skromnie – tytuł też do krzyczących gromkim głosem nie należy: „Gry informacyjne”. Podtytuł opowiadający o dziennikarstwie epoki cyfrowej może jednak człowieka zelektryzować, bo od dawna dziennikarstwo naszej, cyfrowej epoki mocno elektryzuje. Niby jest, niby się zmienia, ale gdybyśmy mieli podsumować sprawę jednym zdaniem, musielibyśmy powiedzieć, że z dziennikarstwem ostatnio coś jest nie tak. Trzech amerykańskich autorów wyraźnie mówi co jest nie tak: dziennikarze robią wszystko źle, w przestarzały, pełen nudy i rutyny sposób. Ogłaszają koniec tej starożytnej zabawy – nie piszemy więcej artykułów, nie ilustrujemy ich zdjęciami, przestajemy robić filmy. Co więc robimy? Gry. Gry informacyjne.

Zagrać można – zgodnie z opisaną w książce teorią – praktycznie we wszystko: na przykład w somalijskie piractwo. Dziennikarz ekonomiczny zamiast dociekać przyczyn zjawiska, odkrywać mechanizmy gospodarcze rządzące procederem, przewidywać możliwe scenariusze rozwoju – może bowiem zrobić grę opartą na realiach. W grze czytelnik staje się jakimś anonimowym (póki co) obywatelem Somalii, który udaje się do kacyka swojego plemienia, by przedstawić mu swój plan na życie. Plan przewiduje zakupienie szybkiej łodzi, stosownej liczby pistoletów maszynowych, wynajęcie adekwatnej ilości zbirów, na co kacyk udziela pożyczki liczonej w tysiącach dolarów. W konsekwencji wypływamy na morze, gdzie przepływające jednostki reprezentowane są przez eleganckie ikonki, naszą ikonką – zaznaczoną rzecz jasna trupią czachą – nawigujemy poprzez klikanie tu i ówdzie. Gra przewiduje podejmowanie decyzji: napaść można na statek wycieczkowy, kontenerowiec lub holownik, różny jest stopień trudności zajęcia jednostki, inne zasady postępowania z pojmaną (ewentualnie) załogą. Potem czekają nas negocjacje, w których znajomość realnych realiów przydaje się jak najbardziej – najwyższa wynegocjowana real life kwota okupu wyniosła bowiem trzy miliony dolarów. Choć gra pozwala na negocjowanie nawet do trzydziestu milionów, powinniśmy być ostrożni – jak przesadzimy to wyślą wojsko i będzie game over. Uważać musimy też na inne aspekty, na przykład statków rosyjskich nie warto atakować nawet z zamiarem żądania 10 centów – grozi nam wspomniane game over bez żadnego słowa wyjaśnienia. Jeżeli napaść zakończy się sukcesem, możemy zwrócić kacykowi co kacykowe i inwestować dalej w łodzie, pistolety maszynowe i kolegów. Na zakończenie gry jej uczestnik świetnie rozumie realia ekonomiczne oraz zna odpowiedź na pytanie dlaczego piractwo somalijskie rozwija się zamiast się zwijać.


Perspektywa dziennikarskich gier jest kusząca, pokusa nadchodzi z każdej możliwej strony. Nietrudno sobie wyobrazić grę, w której zadaniem uczestnika jest przejechanie dystansu między Bytomiem a Katowicami przy założeniu, że właśnie rozpoczął się remont ulicy Dąbrowskiego w Chorzowie. Remont ów na czas podróży wpływu mieć nie powinien, jednak w związku z wymianą nawierzchni estakady wpływ jednak ma. Można określić różne poziomy trudności – od wersji novice (godzina 22.40) aż po expert mode (15.30); chytrusy mogą grać na kodach wybierając podróż tramwajem. Zabawa uzmysłowi nam cały wachlarz trudności inwestycyjnych w delikatnej tkance infrastruktury aglomeracji. Sprzedać w ten sposób można wszystko – wszak zarówno Paweł Kukiz, jak i zespół Queen przekonywali nas, że nawet miłość jest grą. Rodzi się jednak zasadniczej natury pytanie: kto w to wszystko (nawet jeśli owe gry zrobimy) będzie chciał grać?

Może więc opisywana lektura nieobowiązkowa kosztująca nas 25 złotych jest nie tyle propozycją rozwojową współczesnej żurnalistyki, co krzykiem rozpaczy wywołanej desperacją. Jak wiedzieć więcej w świecie, w którym wszyscy wiedzą wszystko? Jak tę wiedzę podać, skoro wokół pełno talerzyków wypełnionych smakowitymi potrawami? Jak sprawić, by w gąszczu informacji odbiorca zechciał sięgnąć to co, co nasze, a w dodatku zapłacić? Czy na pewno wybierze on naszą, porządną restaurację i nie pójdzie do darmowej garkuchni za rogiem, gdzie odgrzewane kotlety drugiej świeżości królują na każdej półce? A może to też jakaś gra?