Kim chcę zostać
Rynek pracy zdaje się promować osoby mobilne, dostosowujące się do różnorakich wymagań i warunków. Dziś tu, jutro tam, dziś to – jutro coś innego, ale zawsze w ścisłym kontakcie z internetem. Bez globalnej sieci nie udałaby się polska inwazja na Wyspy Brytyjskie, a i niejeden zatrudniony nad Wisłą zawdzięcza etat poczcie elektronicznej, serwisowi społecznościowemu lub stronie www. Oferty publikowane w wirtualnym świecie – mimo, że sprawa poważna jest jak żadna inna – czasem przesuwają się jednak w stronę krainy absurdu, groteski czy kpiny z jaką najodważniejsze kabarety nie są w stanie wygrać. Wcale nie chodzi o autentyczną ofertę zatrudnienia w charakterze woźnicy bajkowej karocy (propozycja z Irlandii) czy też etat szefa kuchni w bazie wojskowej (Afganistan). Spójrzmy więc kim można zostać.
Onegdaj można było zostać farciarzem. Całkowicie poważne ogłoszenie o poszukiwaniach młodszego farciarza informowało nas o zakresie obowiązków. Zatrudniony przez firmę (z alkoholowym posmakiem w nazwie) osobnik miał mianowicie: opiekować się dwunastoma pięknymi ambasadorkami, planować trasy przejazdów do klubów rozrywkowych oraz wybierać konkretne kluby, organizować jakieś żarcie i zakwaterowanie. Słowem – farciarz, a wszystko to w ramach niesamowitej, oryginalnej akcji promocyjnej. Aby farciarz nie podejmował decyzji w ciemno, załączono fotografię przedstawiającą ambasadorki i to (jak głosi dopisek) bez poprawiania jakimś fotoszopem tylko całkowicie soute w sensie cyfrowym. Aż strach pomyśleć, co czeka farciarza po awansie na starszego farciarza, ale niestety – takiej oferty w internecie nie ma. Może starszym farciarzem jest osobnik, który ułożył opisywane ogłoszenie.
Jeśli kogoś praca farciarza nie bawi, może zostać nosicielem implanta. Pewien instytut prowadzi szeroko zakrojone badania nad telefonem komórkowym wielkości główki od szpilki, zaś aparat ten docelowo ma być wszczepiany prosto do główki użytkownika – konkretnie do ucha. W celach rekrutacyjnych stworzono nawet specjalną stronę internetową, bo w błędzie jest ten, kto uważa że żadnych kompetencji do wszczepiania nie potrzebuje. Kandydat na nosiciela musi nie tylko przejść test predyspozycji psychofizycznych, ale także pozytywnie zaliczyć badanie kompetencyjne. Może to i racja, bo telefonik uszny ma być zasilany bezpośrednio z organizmu (jego naturalną energią cieplną) a jak wiadomo różni ludzie mają różną ciepłotę. Sądząc po liczbie kierowców poruszających się po polskich drogach z telefonem już dziś przylepionym do ucha – przedstawiciele naszego narodu mają wielkie szanse na złapanie tej roboty. Perspektywy zaś są przeogromne, bo skoro telefon można wszczepić, kolejne zastępy testerów potrzebne będą do sprawdzenia implantów dysku twardego, kamery albo nawet drukarki z wymiennymi tonerami.
Amatorzy dziwnych zawodów powinni jednak zachować szczególną ostrożność, bo cyberświat roi się od wrednych prowokatorów. Dobrych kilka lat temu setki osób dały się nabrać na ofertę w profesji „zaspokajacz seksualny 21-letniej córki”. Mimo, iż tatuś oferował tylko 150 złotych, znalazł się cały tłum altruistów, którzy usługę wykonać chcieli całkowicie za darmo. Wśród oferentów dominowali podobno studenci, co dziwić nie powinno, wszak zdobywaniu wykształcenia nader często towarzyszy zwyczaj podejmowania prac dorywczych. Niestety – dość szybko okazało się, że autor ogłoszenia na słupskim portalu sam ma 23 lata (o całkowitym braku potomstwa nie wspominając), w dodatku wciąż poszukuje stałej pracy. Jako powód prowokacji podał chęć przeprowadzenia eksperymentu społecznego oraz konieczność poprawienia sobie samopoczucia.
W sprawie ludzkich upodobań podobno niewiele zmieniło się od czasów starożytnych. Ciągle chcemy chleba i igrzysk. Ale chyba po raz pierwszy, także za sprawą internetu, obie te kwestie zostały przemieszane tak bardzo, że nie wiemy gdzie kończy się prawdziwa oferta pracy, a gdzie zaczyna promocyjny dowcip. Z pewnością potrzebne są igrzyska, które dziś rozumieć należy jako rozrywkę wszelakiej jakości, ale co zrobić z tymi, którzy chcą tylko chleba?